Legenda o Diable Bałtowskim
Już od najdawniejszych czasów diabły nawiedzały ziemię. Pragnąc zguby rodu ludzkiego, natworzyli występków, zbrodni i nieszczęść. Jednak w Bałtowie i jego okolicach wcale nie szło im łatwo. Ludzie byli tu pracowici i poprzestawali na tym, co im Pan Bóg dawał i, co od matki ziemi otrzymać mogli. Nie można było ich skusić złotem, bo nad złoto przekładali żelazo. Wielu diabłów próbowało tu swoich sztuczek, ale ich starania były daremne. Martwił się tym Lucyfer. Bolało go, zbyt mało bałtowi an smaży się w smole piekielnej. Zdenerwowany postanowił wysłać w ten trudny dla piekieł region, swojego ulubieńca – Iskierkę. Był to niewielki diabełek, ale tak czupurny, zawadiacki i próżny, że inne czarty na wszelki wypadek wolały go omijać z daleka. Kiedy Iskierka przybył na miejsce, była jeszcze noc. Nagle doleciał go znajomy zapach siarki i dymu. Dobrze jest – pomyślał sobie.
Idąc za węchem dotarł na brzeg Kamiennej, gdzie stała Kuźnica. Z rozpalonej dymarki buchały kłęby dymu i promieniował straszliwy żar. No to jestem w domu – powiedział sam do siebie i ułożył się za kominem, aby odpocząć po dalekiej podróży. Z głębokiego snu obudziło go stukanie młota, szum wody puszczanej
ze stawideł na koło poruszające młot i głębokie oddechy miechu dymarki oraz pokrzykiwania ludzi pracujących w Kuźnicy. Wtem poczuł, że ktoś go ciągnie
za ogon. Coś ty za jeden? – usłyszał głos – wylegujesz się kiedy inni pracują?
Dalej do roboty! Był to majster rudników, Maciej. A, że sam pracował za dwóch, strasznie nie znosił próżniaków i obiboków. Diabeł podkulił ogon, zamilkł dla dobra sprawy i cały dzień woził to rudę z pobliskiej kopalni, to węgiel drzewny
z bałtowskiego boru. A, że diablą miał moc, to do wieczora nawiózł tego tyle,
że i na rok wystarczy.
Dobrześ się sprawił – pochwalił go Maciej.
- Ano, starałem się, ale musisz koniecznie zapłacić! – rzekł Diabeł.
- Zgoda! Tylko musisz poczekać aż kupcy żelazo odbiorą i srebrem zapłacą.